czwartek, 14 sierpnia 2014

[*]

                                   fot. weheartit


Nie chciałam pisać tego posta. Wolałabym tkwić w mojej niemocy twórczej, niż napisać choćby jedno zdanie na poruszony temat. M1 zasugerowała jednak, że może będzie to sensowną rzeczą i czymś w rodzaju oczyszczenia. 
Mój uczeń przegrał walkę z chorobą. Jego stan od dłuższego czasu się pogarszał. Właściwie wiadomo było, że szans na wyzdrowienie nie ma. Mimo to, wiadomość o jego śmierci wstrząsnęła mną do głębi. Znałam go krótko. Tylko przez około pięć miesięcy raz w tygodniu miałam z nim nauczanie indywidualne. Czy można kogoś poznać w tak krótkim czasie? Zwłaszcza w relacji uczeń-nauczyciel? Mogę napisać, że był to miły chłopak o dociekliwym umyśle i woli życia. Cieszył się z każdego naszego spotkania i chciał zrozumieć wszystko, o czym mówiliśmy i nauczyć się wszystkiego, co było możliwe. Nie użalał się, nie szukał usprawiedliwień, nie szedł na łatwiznę. Był ciepłym, uśmiechniętym, dobrym człowiekiem. 
Nie będę tu snuć filozoficznych rozważań nad sensem takiej śmierci i ogromu cierpienia, które ją poprzedziło. Nie oczekuję żadnych odpowiedzi na pytanie dlaczego, jak do tego mogło dojść, czemu Bóg na to pozwolił. Możliwe, że cały ten post jest niepotrzebny i że nic z niego nie wynika. I może dobrze, że nie będzie miał żadnej puenty. m2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz